Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna Poezjarozrywka i zycie towarzyskie
Krótki opis Twojego forum [ustaw w panelu administracyjnym]
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Rozdział 07

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna -> Totem Klanu Tygrysa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lancelotpoeta
Administrator



Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1173
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:31, 16 Mar 2006    Temat postu: Rozdział 07

Rozdział 7 Przymierze

Witolin jeszcze raz przeczytał pismo od Astymengatosa, w którym Wielki Kapłan w pełni podzielał jego ocenę sytuacji i dał mu carte blanche w działaniach mających na celu sprowadzenie do Zir zabójców karczmarza. Co prawda sytuacja trochę się skomplikowała od dnia , gdy przybył do Ashanti, ale nie na tyle aby uznać misję za niemożliwą do wykonania. Witolin odłożył pismo i z rozkoszą przyglądał się kielichowi napełnionemu do połowy znakomitym aszanckim winem. Podziwiał, wystawiając kielich pod swiatło, doskonalą klarowność trunku i jego znakomity aromat.
Delektując się jego smakiem jeszcze raz, systematycznie i wnikliwie, odtwarzał w swojej głowie wszystko to co zdarzyło się od dnia gdy przybył do Ashanti.
Ustalenie kim byli sprawcy tych zabójstw nie nastręczyło wielkich problemów. Zir posiadała tu rozwiniętą siatkę informatorów i szpiegów. Kupcy, karczmarze, lokaje w salonach arystokratów, pokojówki w królewskim pałacu, kuchty w garnizonach klanów za kilka miedziaków chętnie donosili o wszystkich wydarzeniach. Praktycznie nic co działo się w Ashanti nie mogło ujść uwadze kapłanów. Dzięki tym drobnym szubrawcom już drugiego dnia po przybyciu do miasta znał imiona , życiorysy i rysopisy tych których szukał. Każdego wieczora znajdował szczegółowe raporty o tym co Wizzoteriks i jego dwie wilczyce robili przez cały dzień, z kim się spotykali, co mówili. Nawet szczegółowe stenogramy przesłuchań Wizzoteriksa i Lancetoriksa , przeprowadzone w największej tajemnicy przez władze Ashantii , zaledwie kilka godzin po ich zakończeniu leżały na jego biurku. Bogini mamona, pomyślał Witolin, i jej córka chciwość oto są prawdziwi bogowie, którym służy rasa ludzka. Inni bogowie zostali zapewne stworzeni po to, aby uspokoić serca i sumienia ludzi. Witolin aż wzdrygnął się na tę obrazoburczą myśl i obiecał sobie w duchu, że po powrocie do świątyni złoży Bogini Zir ofiarę błagalną z prośbą aby nie ukarała go za takie herezje..
O ile ustalenie tożsamości było łatwe o tyle realizacja dalszej części planu była znacznie trudniejsza. Jakiekolwiek próby porwania ich, tu w stolicy Ashantii, pełnej żołnierzy, agentów tajnych służb Adreatosa, równały się samobójstwu. I dlatego też informacja, że Wizzoteriks ma się udać do nadgranicznej twierdzy, była dla Witolina nad wyraz pomyśłną. W Urzahi, spędził wiele dni aby ustalić dokładny plan zajęć tej trójki. Chyba bogowie im sprzyjają, pomyślał, gdy dowiedział się, że misternie zaplanowana i sowicie opłacona zasadzka spaliła na panewce. Choć, krasnoludom udało się wybić prawie cały patrol, którym dowodził Wizzoteriks to jednak jemu samemu udało się wyjść z tej matni i przepaść jak kamień w wodzie. Po oficjalnym ogłoszeniu ich śmierci, co z powodów dyplomatycznych Zir musiało uznać, napominany licznymi listami Astymengatosa, wielokrotnie przeszukiwał pobojowisko i okoliczne knieje aby odnaleźć zwłoki. Bezskutecznie.
Teraz tylko należało cierpliwie czekać, aż Wizzoteriks i jego przyjaciółki wychylą się ze swoich wilczych nor. Wiedział, że nastąpi to wcześniej czy później a wówczas on będzie już na nich tam czekał.
Zgodnie z rozkazami Astymengatosa , Witolin po zniknięciu wilków, baczną obserwacją objął Lancetoriksa. Z raportów znał doskonale jego historię, orientował się w przyjaźni jaka zadzierzgnęła się między nimi i mógł sądzić, że wcześniej czy później Lancetoriks może być tą osobą ,która doprowadzi go do jego łupu. Dużym zaskoczeniem dla Witolina, było odkrycie, że Lancetoriks jest bacznie obserwowany i śledzony. Podejrzewał, że są to Ci sami ludzie, którzy próbowali porwać go w karczmie i obawiał się, że ich działanie może pokrzyżować mu szyki.
Z tych rozmyśłań wyrwało go pukanie do drzwi. Za chwilę do pokoju wszedł Schizofrenikus, jeden z jego żołnierzy
- Panie, Smokodeus jest w burdelu u Beatriks. Zawsze siedzi tam do północy i zawsze wraca sam - rzekł Schizofrenikus.
- Dobrze, odpowiednia pora abyśmy pogadali sobie z tym Panem. Czy zawsze wraca tą sama drogą?- spytał Witolin.
- Tak Panie.
- W takim razie Schizofrenikusie weź sześciu ludzi i poczekamy sobie na niego w ciemnych ulicach Ashantii. Mam nadzieję, że bogowie będą dla nas łaskawi i Smokodeus nie zmieni dziś trasy swojego powrotu lub nie zasiedzi się do rana .
- Rzekłeś Panie - odrzekł Schizofrenikus i wyszedł wypełnić rozkazy.

Zegar na wieży Ratusza już dawno wybił północ. Smokodeus zły na siebie samego za to, że znów zasiedział się u Beatriks szybko przemierzał puste i ciemne ulice bacznie rozglądając się wokół i obserwując podejrzane zakamarki czy nie czają się tam bandyci. Choć z jednej strony rozum łajał jego bezmyślność i narażanie swojego życia na niepotrzebne niebezpieczeństwo to jednak serce wciąż go usprawiedliwiało. Bo czas w objęciach Esmitresy, najpiękniejszej kurtyzany tego przybytku mijał tak szybko i tak błogo. Smokodeus wciąż czuł odurzający zapach wonności którymi skropione było jej ciało, ciepło i słodycz jej ust. Chyba rzuciła na mnie jakiś urok, pomyślał. Do Beatriks trafił zupełnie przypadkowo. Wściekły na impas w jakim się znalazł, nie mogąc dopaść sprawcy swojej hańby po suto zakrapianej kolacji odwiedził ten przybytek i został tam do rana. Odtąd był już tam stałym gościem. Od tego wieczora gdy po raz pierwszy zażył rozkoszy z Esmitresą w jego życiu zaszły kolosalne zmiany. Wizyta Chipodeusa, który o dziwo nie tylko nazwał go swoim najlepszym dowódcą ale chwalił jego nieustępliwość i pomysłowość w gonitwie za Lancetoriksem... Wizyta ważnej osobistości z tajnych służb imperium i nieoczekiwany awans. Już nie był podłym strażnikiem niewolników lecz oficerem, któremu powierzono bardzo ważna dla bezpieczeństwa imperium misję dając nie tylko wolną rękę ale i odpowiednie fundusze, których cześć co wieczór zostawiał u Beatrix. Czasami sobie powtarzał, że za tym wszystkim stoi wpływ jego nowej bogini Esmitresy, jakby bogowie i opiekunowie jego rodu chcieli mu w ten sposób wynagrodzić wszystkie upokorzenia jakich dotychczas zaznał za sprawą Chipodeusa. Niech tylko wypełnię zadanie, powtarzał sobie często w duchu, to wypatroszę Chipa i nasikam na jego grób. I ta wizja zawsze poprawiała mu nastrój.
Ashanckie kobiety i ich sztuka miłości to dla Smokodeusa był podstawowy powód aby podbić to królestwo. Jakże te kobiety były inne od tych które znał dotychczas. Czyste, pachnące i umiejące robić takie sztuczki z mężczyznami, że już na samą myśl o tym czuł przyjemne mrowienie w okolicach swoich lędźwi. Ashanckie kobiety największy skarb tej ziemi, wart największych ofiar i największych starań.
Z przyjemnych wizji wyrwał go widok dwóch zakapturzonych postaci wyłaniających się z mroku jednego zaułków i kierujących się w jego stronę. Cholera, rzezimieszki, zaklął pod nosem i natychmiast skręcił w najbliższa ulicę przyśpieszając kroku. Tajemnicze postacie w podążały w ślad za nim. Smokodeus rozejrzał się nerwowo wokół siebie i zmartwiał widząc kolejne dwa cienie zmierzające w jego stronę. Już teraz nie miał żadnych wątpliwości, że nieopatrznie wpadł w zasadzkę urządzoną przez jedną z band zbójeckich. Wyjął swój sztylet i zaczął biec pustą ulica potykając się często o sterty zalegających śmieci. W duchu przeklinał pomysł zamieszkania w tej podejrzanej dzielnicy i zachowania w tajemnicy swoich conocnych wizyt w przybytku Beatrix. Biegnąc obejrzał się za siebie. Odległość między nim a czterema napastnikami gwałtownie malała. Jeszcze tylko dwie przecznice i będę uratowany pomyślał skręcając w kolejną uliczkę. Po przebiegnięciu kilku metrów stanął jak skamieniały. U jej wylotu ujrzał trzy majaczące postacie. Znalazł się w potrzasku. Smokodeus zatrzymał się owijając na lewej ręce swój płaszcz i gotując się do niechybnego starcia z napastnikami.
W pewnej chwili napastnicy stanęli, a jeden z nich, zapewne herszt pozdrowił go po imieniu:
- My się znamy? – spytał zdziwiony Smokodeus.
- Nigdy nie byliśmy sobie przedstawienie, ale ja znam Cię dość dobrze - odrzekł nieznajomy.
- Słuchaj, jeżeli ktoś zapłacił Wam abyście mnie zabili to ja dam Wam dwa razy tyle jeżeli mnie poniechacie - rzekł Smokodeus.
- Gdybyśmy chcieli Cię Smokodeusie zabić, już byś leżał w rynsztoku dusząc się własną krwią. Chciałbym z Tobą zamienić kilka słów i złożyć Ci pewną propozycję - spokojnie rzekł nieznajomy.
- Pogadać zawsze można, ale wpierw każ swym zbójom odstąpić na pewna odległość tak abym nie bał się; że podczas tej rozmowy wbiją mi sztyletu w plecy - rzekł stanowczo Smokodeus.
- Dobrze - odrzekł nieznajomy i za chwilę pozostali napastnicy cofnęli się do wylotu ulicy.
- Wiec czego ode mnie chcesz - spytał Smokodeus.
Nieznajomy przez chwilę obserwował Smokodeusa chcąc upewnić się, że nie szykuje mu niemiłej niespodzianki a po chwili rzekł:
- Schowaj sztylet, Smokodeusie, bo i tak gdybym chciał Cię zabić on Ci nie pomoże. Interesujesz się pewnym człowiekiem, który znalazł się również w centrum mojego zainteresowania. Co prawda moje zainteresowanie nim wynika z zupełnie innych powodów niż Twoje ale obawiam się ze możesz mi popsuć moje plany. Więc proponuję Ci abyśmy zawarli przymierze korzystne dla nas obu.
- Interesuję się ???a kim??- spytał się Smokodeus.
- Nie udawaj idioty, Smokodeusie. Mówię o Lancetoriksie, którego ścigasz od dnia jego ucieczki z niewoli i którego chcesz zabić. Generalnie jego życie jest dla mnie tyle warta co ubiegłoroczny śnieg, ale ... - nieznajomy na chwilę przerwał swoją myśl- ...ale aktualnie jest on dla mnie bardzo ważny żywy i dlatego proponuję Ci zawarcie układu... Utrzymamy przy życiu i na wolności Lancetoriksa tak długo aż doprowadzi mnie do tych których szukam a później rób sobie z nim co chcesz.
- Aaaa teraz rozumiem - odrzekł z ulgą Smokodeus – szukasz Wizzoteriksa i tych dwóch jego suk. Zatem widzę, że mam przyjemność z agentami Zir.
- Jestem pełen podziwu dla Twojej inteligencji, Smokodeusie, i dla sprawności służb imperium - odrzekł nieznajomy.
- Nie lubię jak się ze mnie kpi - odrzekł blednąc ze złości Smokodeus – a poza tym może byś się przedstawił abym wiedział czy gadam z godnym siebie.
- Jestem Witolin - odrzekł nieznajomy - setnik straży osobistej Wielkiego Kapłana Świątyni Zir.
-A co będzie jak się nie zgodzę na Twoją propozycję?
- Nie zapominaj, Smokodeusie, że jesteś współwinny tej masakry a wiesz, że kapłani nie darują nikomu kto przyczynił się do rozlewu krwi podczas świąt. I nawet gdybyś był wysokim dygnitarzem imperium nasza zemsta w końcu Cię dosięgnie. Ale jeżeli zgodzisz się na moja propozycję to jesteśmy skłonni darować Ci tę zbrodnię.
- Jakie mam gwarancję, że dotrzymasz słowa?
- Żadnych. Masz tylko moje słowo, którego jeszcze nigdy nie złamałem. Poza tym to daje mnie gwarancję Twojej lojalności wobec mnie i gdybyśmy tropiąc Lancetorriksa znaleźli się na ziemiach imperium polisę na życia dla mnie i moich ludzi - odrzekł Witolin .
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego niż zgodzić się na te współpracę. Ale stawiam jeden warunek. O życiu lub śmierci Lancetoriksa ja decyduję. I nawet gdyby to kolidowało czasowo z Twoimi interesami nie pojmiemy lub nie zabijemy ich dopóki nie wyrażę na to zgody.
- Już powiedziałem Ci, że nie zależy mi na nim tylko na tamtych. W takim razie zapraszam Cię jutro do mnie na obiad, abyśmy mogli spokojnie i bez zbędnych uszu omówić szczegóły naszej współpracy. W południe zjawi się u Ciebie mój człowiek.
Po wypowiedzeniu tych słów Witolin odwrócił się i zniknął w ciemnościach.

Słońce powoli wschodziło nad mieniącymi się barwami zieleni połaciami ziemi niczyjej, ozdobionej niczym królewska korona szlachetnymi kamieniami, granatem chabrów, czerwienią dzikich maków i żółcią żonkili. Na licznych wzgórzach bieliły się kwiaty akacji i jaśminów. Czerń cierniowych krzewów jaskrawo odbijała się od błękitu nieba rozświetlonego złotymi promieniami wschodzącego słońca. Dzień zapowiadał się ciepły.
Przez ten ocean zieleni przemierzała kawalkada jeźdźców. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest to karawana kupiecka ,które często przemierzały te okolicy, pokonując stary kupiecki szlak od Banghazi, stolicy imperium do miast królestwa. Nie tylko brak jucznych zwierząt obciążonych pakunkami świadczył o tym. Choć nie nosili pancerzy, nie posiadali chorągwi i proporców i nie wszyscy z nich posiadali miecze czy łuki, to na w ich zachowaniu i szyku widać było wzorowy porządek wojskowy. Przodem jechało sześciu wojowników tworzących straż przednią za nimi, dwójkami, jechała główna grupa. Orszak zamykała straż tylna.
Kolumnę prowadziło dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich wyraźnie wyróżniał się od pozostałych nie tylko wzrostem i starannie ufryzowanymi czarnymi włosami, ale również rzucająca się w oczy chudością. Jego nienaturalnie długie i chude nogi prawie dotykały ziemi, tak że obserwator mógł odnieść wrażenie, że człowiek ten nie jedzie konno lecz idzie mając pod sobą konia. Drugi z jeźdźców, o krótkich jasnych włosach i muskularnej sylwetce, w ruchach i gestach zdradzał swoją przynależność do kasty wojowników
Przez cały czas jeźdźcy Ci żywo dyskutowali ze sobą:
- Więc myślisz Smokodeuszie - rzekł drugi z jeźdźców - że Lancetoriks zaprowadzi Cię do Kisoah? A skąd ta pewność, że takie dostał polecenia i taki jest cel jego podróży?
- Witolinie – odrzekł Smokodeus – wciąż nie doceniasz wiernych sług imperium. Nie tylko kapłani z Zir mają swoich informatorów w Ashanti. Nasi informatorzy potwierdzili doniesienie, że głównym celem Lancetoriksa jest nawiązanie kontaktów z Kisoah i jej buntownikami. Adreatos rozpaczliwie chce utworzyć koalicję zdolną do przeciwstawienia się naszemu atakowi, który zapewne niedługo nastąpi, a jak wiesz Lancetoriks jest w tej chwili jedynym człowiekiem, którego Kisoah przyjmie na audiencji. Poza tym, gdyby chcieli zaatakować dolinę śmierci i odbić swoich pobratymców to zapewne wysyłano by silny oddział a nie tylko jego samego.
- Niczego nie można zakładać a priori Smokodeusie - odrzekł Witolin - znam doskonale tych których ścigamy. Są na tyle szaleni i przebiegli, że mogą pokusić na taki atak. Poza tym, ci którzy pozostali w dolinie śmierci, to wciąż groźni wojownicy i tylko daj im miecz do ręki a sam się o tym przekonasz.
- Nie wiesz co mówisz Witolinie - roześmiał się Smokodeus - dolina śmierci jest naturalna twierdzą. Otaczają ja nieprzebyte bagna pełne węzy i żmij a do doliny wiedzie tylko jedna droga. I nie zapominaj, że w dolinie zawsze stacjonuje tysiąc żołnierzy. Atak na dolinę nawet setki wojowników to jest samobójstwo. Nawet dla oddziału tygrysów. A ci ,którzy są w naszej mocy mają na rękach kajdany. Próbowałeś kiedykolwiek walczyć mieczem mając spętane kajdanami ręce, Witolinie???
- Nie doceniasz przeciwnika, Smokodeusie, a to zazwyczaj później przeradza się w klęskę.
-Ha ha ha – zaśmiał się w głos Smokodeus - mój dziadek mawiał zawsze tak, jeżeli chcesz wytrzebić stado lisów to złap jednego z nich, zaraź go dżumą i puść wolno. Lis mimo, że chytra sztuka, zawsze wróci do stada. Resztę załatwi choroba. Więc Lancetoriks jest właśnie tym zarażonym lisem.....stadem jest Kisoah i jej wojownicy...dżuma zaś......
- Dżumą zaś będziesz Ty, Smokodeusie, i Twoi wojownicy - przerwał mu Witolin.
- Dokładnie tak!!!. Lancetoriks będzie żył tak długo dopóki, dopóty nie spotka się z Kisoah. A później nawlekę go na pal, a z tą elficką dziwką zabawię się cała noc nim odprowadzę ją i rzucę do nóg imperatora.
Około południa do Smokodeusa podjechało dwóch zwiadowców
- Panie - rzekł jeden z nich – znaleźliśmy obozowisko. Ślady wskazują na 4 jezdnych. Opuścili je rano i skierowali się w kierunku ziemi demonów. Jeden z koni należał do Lancetoriksa.
- Tfu na psa urok- splunął Smokodeus- widać, że bardzo im się spieszy. Ciesz się, Witolinie,. Twoja zguba się odnalazła. Pojedźmy tam, zobaczymy co nam powiedzą okoliczne krzaki o ich zamiarach.
Smokodeus raźnie popędził konia i cała kolumna udała się za prowadzącymi zwiadowcami.
Na miejscu Smokodeus bardzo długo i dokładnie badał teren , aż w końcu rzekł do Witolina
- Jadą jednak do Kissoah i wśród nich na pewno są ci, których szukasz. Ale pamiętaj Witolinie zaatakujemy wtedy, gdy ja uznam to za słuszne.
- Czyżby te krzewy Ci o tym doniosły, Smokodeusie? – zakpił Witolin - mogę trochę poczekać. Wielki Kapłan nakazał mi współdziałać z Tobą. Nie chcemy mieć złych stosunków z imperium... Kierujemy się za nimi do ziemi demonów??
- Nie ma takiej potrzeby. Trochę nadłożymy drogi i wyjedziemy im naprzeciw, jednocześnie uprzedzając wszystkie posterunki aby dawały baczenie i informowaly o ich trasie. Ruszajmy.

Jechali przez wiele dni, mijając małe miasteczka, wsie i niewielkie osady. Lecz nikt nigdzie nie słyszał o czwórce osób podobnych do poszukiwanej przez nich grup. W końcu dojechali do podnóża gór elfickich. Smokodeus natychmiast odwiedził dowódcę garnizonu. Wrócił wściekły i blady.
- Dwa dni temu - rzekł do Witolina - była tu bitwa. Garstka wojowników, którzy zeszli z gór stoczyła walkę w kanionie. Jeżeli wierzyć temu durniowi komendantowi garnizonu było ich pięciu i wszyscy zginęli skacząc w przepaść. Musimy to sprawdzić sami.

Natychmiast udali się tam, gdzie odbyła się bitwa. Lustrując każdą piędź ziemi, sprawdzając każdy kamień. Następnie znanym tutejszym zwiadowcom szlakiem zjechali na dno przepaści.
- Z tego co mówił ten dureń komendant - kontynuował swoją wcześniejszą wypowiedź Smokodeus – nie znaleziono ciał. Więc istnieje szansa, że żyją. Nie pozostaje nam nic innego jak zaczaić się na nich na terenach elfów. Jeżeli żyją to na pewno się tam zjawią
- A jeżeli jednak ich celem jest jednak dolina? - zapytał Witolin.
- Ha ha ha – roześmiał się Smokodeus – dolina śmierci leży na dawnych ziemiach elfów, tam gdzie toczy się wciąż wojna z Kisoah. Jeżeli tylko żyją to na pewno się o tym dowiemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna -> Totem Klanu Tygrysa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin