Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna Poezjarozrywka i zycie towarzyskie
Krótki opis Twojego forum [ustaw w panelu administracyjnym]
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Rozdział 13

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna -> Totem Klanu Tygrysa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lancelotpoeta
Administrator



Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1173
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 0:12, 28 Lip 2006    Temat postu: Rozdział 13

Rozdział 13 W matni

Smokodeus nerwowo przechadzał się po komnacie. Czuł strach, bojaźń jak i wielkie podniecenie przed czekającym go spotkaniem. Po raz pierwszy w swoim życiu stanie oko w oko z największym dygnitarzem imperium, osobistością od której tak naprawdę zależały losy ludów i narodów zamieszkujących ten świat, osobistością z którą musieli liczyć się wszyscy, nawet sam Imperator. Dziwne, pomyślał Smokodeus, jak wielką władzę ma ten człowiek. Nie cesarz ale właśnie Wielki Mag Imperium decydował o tym kto zostanie jego następcą , a przecież to Wielki Mag decydował o tym komu powierzyć koronę cesarską, to on wielki Mag decydował o wojnie i pokoju. Na pewno, tego Smokodeus był pewien, nie ma na świecie potężniejszego człowieka i człowieka bardziej skrytego niż Wielki Mag. Niewiele osób ma to szczęście być przyjętym przez niego lub mu służyć. I to właśnie szczęście spotkało jego , Smokodeusa, skromnego nadzorcę z Doliny Śmierci. Gdy w Ashantii tajemniczy wysłannik imperium wyjaśnił komu Smokodeus ma służyć, nie wahał się ani chwili. Wiedział , że to jest jego wielka życiowa szansa.
Smokodeus rozejrzał się wokół. Surowość wystroju komnaty świetnie współgrała z nimbem tajemniczości jaki otaczał jej właściciela. Surowe, wykonane z czerwonej cegły ściany, filary podtrzymujące sufit, podłoga ułożona z polnych kamieni i zwykłej gliny. Żadnych mebli, żadnych obrazów, posągów czy też ozdób mających upiększyć to pomieszczenie. Surowość tego miejsca bardzo kontrastowała z przepychem pałaców w Banhazi.
Oprócz niego w sali znajdowali się, nieruchomi jak bazaltowe pomniki, dwunastu niezwyciężonych na świętym wzgórzu oryckim wartownicy oraz Wittolin.
- Czy mógłbyś na chwilę przestać tak krążyć w kółko – rzekł Witolin –zaczyna mnie to denerwować.
- Nie mogę – odezwał się Smokodeus – nie mogę stać tak spokojnie jak Ty, gdy za chwilę mam stanąć przed samym Wielkim Magiem.
- Nerwy tu Ci nic nie pomogą – odparował spokojnie Witolin – tak to już jest z tymi wielkimi. Albo uzna, że spisałeś się dobrze i pozwoli Ci zjeść to co spadło z jego stołu, a być może, w przystępie dobrego humoru pozwoli ogryźć kość ,której on sam już nie chce jeść, albo uzna, że spieprzyłeś sprawę i wtedy czeka Cię w najlepszym razie loch do końca Twoich dni.
- Nie sądzę abym cokolwiek spieprzył, Witolinie – rzekł Smokodeus –wszystkie rybki znajdują się już w więcierzu i tylko od Dzinna zależy, czy się nimi jeszcze pobawimy, czy też wyjmiemy sieci z wody. Jak sądzę wolałbyś już zakończyć swoją misję i wrócić w chwale do Zir, ale o tym zadecyduje Wielki Mag, a Ty będziesz się musiał do tego zastosować.
- Wiem - odparł Wittolin – i mam nadzieję , że dziś ci ,których od tak długiego czasu ścigam, znajdą się w lochach tego zamku. Zresztą jak wiesz, kapłani Zir napisali do Wielkiego Maga pismo z prośbą o udzielenie mi w tej sprawie jak największej pomocy i nie sądzę aby Wielki Mag zignorował tę prośbę.
- Ha – zaśmiał się Smokodeus - jeżeli będzie to leżało w interesie Wielkiego Maga to zapewne udzieli tej pomocy.

Rozmowę mężczyzn przerwało wejście do komnaty sekretarza.
- Smokodeus i Wittolin? – spytał urzędnik i nie czekając na odpowiedź rzekł dalej – Wielki Mag was oczekuje. Pamiętajcie! Stójcie dokładnie w tym miejscu gdzie was zostawię i nie odzywajcie się nie pytani. Odpowiadajcie tylko na pytania jakie zada wam Wielki Mag. Gdy zastosujecie się do tych reguł, być może ujrzycie twarze waszych bliskich.
A teraz idżcie za mną.
Smokodeus poczuł jak mrówki zaczęły łazić mu po plecach a strach dusić za gardło, lecz nie dane mu było zastanawiać się dalej, gdyż sekretarz zdecydowanie odwrócił się i ruszył korytarzem ciągnącym się za drzwiami, z których przed chwilą się wyłonił. Po chwili znaleźli się przed wielkimi masywnymi wrotami. Smokodeus zauważył, że cała ich powierzchnia pokryta jest runami. Sekretarz jednym ruchem nakazał im, aby się zatrzymali, a sam zniknął za drzwiami.
- Cholera – szepnął mu do ucha Witolin - widzisz te drzwi i to co jest na nich zapisane?
- Tak – wyszeptał blady jak kreda Smokodeus - to magiczne runy.
Po chwili w drzwiach pojawił się sekretarz i gestem zaprosił ich, aby weszli do środka. Komnata, w której się znaleźli, urządzona była z typową tutaj surowością i niechęcią do jakiegokolwiek zbytku. Na całe wyposażenie tego pokoju składał się wielki dębowy stół i fotel. Panujący w tym pokoju półmrok, skutecznie ukrywał rysy postaci siedzącej na fotelu. Smokodeus poczuł na sobie jej przenikliwy wzrok.
- Witajcie Panowie – rzekł Dzinn przerywając ciszę – cieszę się, że w końcu mogę Was poznać osobiście.
- Jesteśmy zaszczyceni i szczęśliwi Panie, tym wyróżnieniem –rzekł Smokodeus.
- Witaj Witolinie – ponownie odezwał się Mag - z wielkim szacunkiem odczytałem przekazana mi pismo od Wielkiego Kapłana świątyni Zir i chciałbym na Twoje ręce złożyć wyrazy wielkiego szacunku jaki żywię do tak znamienitego sługi bogini. Jednocześnie chciałbym Cię zapewnić, że pojmanie i przekazanie tych złoczyńców kapłanom Zir jest dla nas sprawą piorytetową.
- Dziękuję Panie – odrzekł Wittolin - już za długo Zir pozostaje w żałobie. Czas najwyższy, aby sprawiedliwości stało się zadość.
- Bene – odrzekł Wielki Mag - Słucham cię, Smokodeusie.
- Wielki Dzinnie, Lancetoriks wraz ze swoimi towarzyszami aktualnie znajduje się w Banhazi. Wjechał do miasta razem z aktorami niejakiego Panicusa Helvetusa. Po przybyciu do obozowiska, razem z Wizzoteriskem, udali się do pewnej zielarki, ktróra zamieszkuje w XIII kwartale miasta. Podejrzewam, ze ona jest łączniczką Kisoah.
- Skąd takie przypuszczenia, Smokodeusie – zapytał Dzinn.
- Lancetoriks już raz spotkał Kisoah. Było to w Dolinie Uśpionych Elfów i podejrzewam, że ona przekazała mu ten kontakt. Tym bardziej, Panie, że podążając za tą grupą znaleźliśmy dziwną rzecz. Prawdopodobnie Lancetoriks dostał to od Kisoah .
- Co to takiego, Smokodeusie?
- Dziwny liść jakby zrobiony z aksamitu. W miejscu, gdzie go znaleźliśmy, nie było żadnego drzewa, które miały by podobne liście. A poza tym, jak pisałem Panie w swoim raporcie, mój sługa, który nim wstąpił do wojska przez wiele lat kształcił się na maga, w miejscu, gdzie go znaleźliśmy wyczuwał nieznaną sobie energię magiczną.
- Pokaż mi ten liść, Smokodeusie.
Smokodeus podał magowi szkatułkę, w której pieczołowicie przechowywał to znalezisko. Po otwarciu szkatułki oczy maga zapałały dziwnym blaskiem a na jego twarzy pojawił się tryumfujący uśmiech.
- Smokodeusie - spytał - czy z Lancetoriksem jest elfka?
- Tak, Panie – odrzekł Smokodeus.

Wielki Dzinn klasnął w dłonie i natychmiast w pokoju pojawił się znany im sekretarz. Dzinn szepnął kilka słów, po których sekretarz ukłonił się z wielką czcią i bez słowa wyszedł z pokoju.
- Smokodeusie czy wiesz gdzie mieszka ta zielarka do której udali się Lancetoriks i Wizzoteriks? – spytał Dzinn.
- Tak, Panie, XIII kwartał Banhazi, dom pod dzika konwalią.
- Świetnie się spisałeś, Smokodeusie – rzekł Wielki Mag - być może dziś skończy się Wasza misja i żałoba w Zir. Smokodeusie, weźmiesz moich gwardzistów i aresztujesz tę zielarkę. Do pomocy przydzielę ci jeszcze kilku moich magów. Pamiętaj, Smokodeusie, nie wolno ci dopuścić aby zielarka ścięła i zniszczyła swoje włosy. Chcę ją mieć tutaj żywą, ale gdyby sytuacja tego wymagała możesz ja zabić lecz nie dopuść aby zniszczyła swoje włosy. Zrozumiałeś mnie, Smokodeusie??!!
- Stanie się według Twojego rozkazu. Panie –zapewnił Smokodeus.
- Idźcie już i nie zawiedźcie mnie. Witolinie wydałem właśnie rozkaz swojej straży przybocznej, aby pojmała Wizzoteriksa i te dwie wilczyce.
Smokodeus i Wittolin pokłonili się przed Wielkim Magiem i śpiesznie opuścili komnatę.

Po ich wyjściu Dzinn opadł zmęczony w fotel. W jego umyśle jak odgłos błyskawicy rozbrzmiewała jedna myśl. Nareszcie! Nareszcie! Nareszcie! Dzieło, które rozpoczął wiele setek lat temu, zawierając przymierze z ukrywającym się przed elfami ostatnim wolnym drazgulem i łącząc jego duszę ze swoją, zbliża się do tak długo wyczekiwanego końca. Dzieło dla którego nie wahał się oszukiwać ani mordować. Dzieło, dla którego poświęcił swoją duszę i stał się w połowie drazgulem, uzyskując dzięki temu przymierzu, zdolność wnikania w ciała innych istot i pożerania ich dusz, co praktycznie pozwoliło mu żyć wiecznie, ale również umożliwiło zdobycie ogromnej magicznej wiedzy, tak iż stał się prawdziwym władcą magii białej i czarnej, a wszystkich, którzy nie chcieli się mu podporządkować unicestwiał. To dla tego stworzył imperium oryckie i wymordował większość akssamitnych wróżek. To dla tego celu zniszczył zakon Strażniczek Safiry. A dziś, los oddaje w jego ręce nie tylko tę głupią, ostatnią strażniczkę Safiry, ale również odkrywa przed nim kryjówkę poszukiwanej przez tyle wieków ostatniej akssamitnej wróżk! Tej właśnie nocy stanie się najpotężniejszym czarownikiem, władcą całej magii.: magii białej, magii czarnej, magii elfów, smoków, krasnoludów i magii drazgulii!!! Nareszcie otworzy wrota przestrzeni międzyczasowej i wypuści z niewoli swoich pobratymców, a później na ich czele opanuje ten i inne światy!!!
Dzinn dotknął swojego policzka, gdzie niewidoczna dla ludzkich oczu, wciąż jątrzyła się rana, zadana mu przez młodą wróżkę podczas rzezi w noc aksamitnej aury.
- Poczekaj suko – wysyczał Dzinn - już ja Ci odpłacę za te wszystkie lata cierpień jakie musiałem przez Ciebie znieść. Zemsta jest rozkoszą bogów a dziś stanę się bogiem.


Soraya zamknęła księgę. Nie mogła skupić się na tekstem. Jej myśli wciąż krążyły wokół Lancetoriksa i Wizzoteriksa. Zadawała sobie wciąż te same pytania. Czy opuścili już Banhazi, czy ich obecność wciąż jest nieznana Dzinowi? Jak okiełzać Skia i jej żądzę zemsty, jak odwlec i tak nieuniknione starcie z Dzinnem. Wiedziała doskonale, ze nie są jeszcze do tej walki przygotowani i bezpośrednie starcie z magiem, może zakończyć się ich klęską i końcem świata,, który tak bardzo kochała.
Soraya zgasiła świecę palącą się biurku i skierowała się ku schodom. Nagle opanowało ją dziwne uczucie strachu i niepokoju. Czyżby coś przytrafiło się Lancetoriksowi lub Skia??? Nie wahała się długo. Skupiła w sobie całą moc i używając magii orków starała się dotrzeć do swoich podopiecznych. Lecz tym razem, na jej drodze stanął dziwny mur, którego nie mogła przeniknąć. Soraya ponowiła próbę przebicia się przez ten mur lecz i tym razem bezskutecznie. Ktoś potężniejszy od niej zablokował , wydawałoby się bezpieczną ścieżkę, którą tak często przemierzała. Nagle uświadomiła sobie straszną rzecz. Spanikowana starała się pośpiesznie wycofać, gdy usłyszała w swojej głowie znienawidzony głos.
- Witaj, Sorayo. Bardzo długo czekałem na ten moment i moja cierpliwość w końcu została nagrodzona. Czas wyrównać rachunki, a od tamtej nocy, coś jesteś mi winna.

Soraya nie miała już żadnych złudzeń. To był Dzinn. Nad nią oraz nad jej przyjaciółmi zawisło wielkie niebezpieczeństwo. Dzinn znał jej kryjówkę i zapewne znał kryjówkę Skia i Lancetoriksa. Jeszcze raz wprawiła się w magiczny trans. Ujrzała zbliżających się do jej domu żołnierzy, którym towarzyszyli uczniowie Dzinna. Więc jednak nie odważył się przyjść po nią sam, lecz przysłał swoich siepaczy. Soraya wytężyła swój umysł, lecz o dziwo nie mogła ujrzeć ani Lancetoriksa, ani Wizzoteriksa ani tez połączyć się ze Skia by ich ostrzec przed niebezpieczeństwem.
Teraz zrozumiała. Dzinn użył całej swojej mocy, aby uniemożliwić jej jakikolwiek kontakt. Walka się rozpoczęła.
Szybko wbiegła na górę, przebrała się w strój podróżny, przypięła do pasa krótki miecz, a ukryty w pokrowcu elficki łuk oraz kołczan pełen strzał przewiesiła sobie przez plecy i zeszła ponownie do piwnicy. Jeszcze raz rozejrzała się bacznie wokół, przyglądając się półkom uginającym się pod ciężarem magicznych ksiąg, w których zapisana była cała wiedza wielu pokoleń akssamitnych wróżek, wiedza której tak bardzo pożądał Dzinn. Soraya wypowiedziała zaklęcie. Teraz była już pewna, że dopóki żyje choć jedna akssamitna wróżka księgi te będą bezpieczne i niedostępne dla jej wrogów. Uśmiechnęła się na myśl o tym, że i tym razem zaskoczyła Dzinna, tak samo jak w noc aksamitnej aury gdy jak wściekła lwica rzuciła się na niego zadając mu bolesne rany swoimi wymuskanymi paznokciami. I tym razem Dzinn nie przewidział jednego. Co prawda swoją magią zablokował jej możliwość komunikowania się z nimi, lecz przeoczył jeden fakt. Soraya mogła dotrzeć do nich poprzez sieć podziemnych korytarza ciągnących się pod całym miastem , które dzięki Evie zdołała poznać tak, jak swoja kieszeń. Najważniejsze, pomyślała, aby odnaleźć ich przed Dzinnem, a wtedy szanse na wydostanie się z tej matni zdecydowanie wzrosną.

Noc powoli wypełniała przestrzeń nad Banhazi okrywając granatowo-czarnym, roziskrzonym gwiazdami tumanem ulice, zaułki i place miasta. Drzewa, krzewy, pomniki, fontanny, gonty dachów jak pod dotykiem czarodziejskiej różdżki przybierały coraz bardziej fantastyczne kształty mitycznych stworów, smoków czy też latających węży. W poświacie księżycowego światła fryzury przechadzających się po ulicach ludzi, sierść wałęsających się bezdomnych psów i kotów oraz opuszczających, w poszukiwaniu żeru, bezpieczne legowiska szczurów, lśniły nienaturalną srebrną barwą.
Mimo dość późnej pory ulice były wciąż zatłoczone. Tłumy rozbawionych ludzi tańcząc i śpiewając kierowały się ku amfiteatrowi, gdzie miał odbyć się występ aktorskiej trupy Helvetiusa Panicusa. Wszędzie dało się wyczuć radosne podniecenie.
Tymczasem w obozowisku aktorów, przy ognisku, zebrała się grupa osób. Z ich twarzy baczny obserwator od razu mógł wywnioskować, że grono to omawia sprawy niezwykle dla nich ważne. Miast radosnego podniecenia przed zbliżającym się spektaklem wyczuwało się ogromne napięcie i oczekiwanie na coś nieuchronnego. Wszyscy obecni ubrani byli w podróżne stroje i posiadali przy sobie broń. Przy każdej osobie leżał zapakowany do granic możliwości podróżny worek. Rozmawiali żywo, choć głosy ich były wyciszone do szeptu, gestykulując przy tym energicznie.
- Więc mamy wojnę z Imperium - prawie szeptem i jakby sam do siebie rzekł Wizzoteriks - Jak myślisz Helvetiusie, kiedy oryckie armie wyruszą na Ashantii???
- Myślę, że już wyruszyły. Decyzję pewnie podjęto wcześniej i tylko czekano na odpowiedni moment aby ją ogłosić – odpowiedział Helvetius.
- hmm – wtrącił się do rozmowy Lancetoriks – Ciekawe od której strony zaatakują? My wjechaliśmy od strony Maczeturii i nie zauważyliśmy żadnej armii. Więc myślę, ze Orkowie zaatakują Ashantii od strony Zir.
- Też tak myślę – rzekł Wizzoteriks – Te rejony królestwa są najsłabiej ufortyfikowane. Na Maczeturii orycka armia mogłaby sobie połamać zęby.
- Tak – zamyśłił się Lancetoriks – Myślę, że w Ashanti wszystkie klany maszerują w kierunku armii imperium, a my tutaj siedzimy. Wizzoteriksie kończmy jak najszybciej naszą misję i wracajmy do Ashantii. Helvetiusie, o której możemy się Ciebie jutro spodziewać?
- Tak jak się umawialiśmy, Lancetoriksie – odparł Helvetius – bramy miasta otwierane są o świcie, więc jak tylko je otworzą, wezmę Wasze konie i przyprowadzę je do Czarciego Młyna.
Podczas gdy Lancetoriks z Helvetiusem omawiali szczegóły jutrzejszego spotkania, Wizzoteriks nerwowo rozglądał się wokół, wypatrując, czy nie nadchodzą wyczekiwane przez niego osoby.
- Cholera - zaklął - gdzie one się podziały. Powinny już dawno tu być.
- Lancetoriksie – rzekła mała filigranowa kobieta w podróżnym stroju - nie możemy dłużej czekać. Pani Soraya wyraźnie nakazała nam opuścić miasto przed zmrokiem. Musimy już iść.
- Poczekaj jeszcze Evo - odrzekł Lancetoriks - nie możemy przecież iść bez nich. Poczekajmy jeszcze jedną klepsydrę. Na pewno się zjawią.
- Mam nadzieję, że nic im się nie stało – z niepokojem rzekła Skia.
- Musimy już wyruszyć – z uporem maniaka powtarzała Eva – każda chwila spędzona w mieście jest dla nas bardzo niebezpieczna. Za chwilę mogą tu zjawić się słudzy Dzinna.
- Obyś nie wypowiedziała tego w złej godzinie – rzekł Panicus Helvetius –Uff.... chyba nadchodzą.
Zbliżające się szybko sylwetki dwóch kobiet na moment rozładowały panujące napięcie. Iguanesa i Gosiatriks w znakomitych nastrojach wracały z włóczęgi po mieście.
- Cholera – ponownie zaklął Wizzoteriks - mówiłem Wam abyście się nie ruszały z obozu. Zbierajcie swoje manatki, opuszczamy miasto.
Oczy dziewcząt zrobiły się ze zdziwienia wielkie jak dwa młyńskie koła,
- Jak to??? – spytały jak na komendę - To nie zostajemy na spektakl???
Lecz nie czekając na wyjaśnienia natychmiast przypięły podaną im broń i chwyciły za worki.
- No nareszcie – syknęła Skia - nasze Divy raczyły w końcu wrócić.
Zbliżającą się awanturę i kłótnię rozwiał nieoczekiwany zamęt jaki powstał na drugim końcu obozowiska. Stojący tam ludzie w podnieceniu zbili się w gromadę, nerwowo pokazując coś sobie wzajemnie. W tę stronę pobiegła Brasilinessa i po chwili wróciła zdyszana i przerażona.
- Idzie tu duży oddział wojska – wyspała.
- Za mną ! – krzyknęła Eva niknąc między wozami aktorów.

Biegli klucząc między krzakami i drzewami oraz sunącymi ku amfiteatrowi grupkami ludzi, nerwowo rozglądając się czy nie doganiają ich żołnierze. Szybciej! Szybciej! popędzała ich Eva. Po dłuższej chwili opuścili park i weszli na ciasne i nieoświetlone uliczki miasta. Teraz musieli zwolnić, aby przez przypadek nie zwrócić na siebie uwagi oddziału strażników miejskich strzegącego porządku w tym rejonie. Na całe szczęście, na ulicy znajdowało się jeszcze dużo ludzi tak, że nie zwracając niczyjej uwagi spokojnie przeszli kilka przecznic. Przy jednej z bram, Eva zatrzymała się i w wiadomy tylko sobie sposób otworzyła ją. Uciekinierzy szybko schowali się w sieni a odgłos zamykanych drzwi uświadomił im, że udało im się ujść przed pościgiem.
- I co dalej Evo – spytał Lancetoriks.
- Teraz skierujemy się ku południowemu murowi w dzielnicy rzeźników –odparła - jest tam tajemna furtka, przez którą wydostaniemy na zewnątrz.
- Daleko to stąd? – spytała zdyszana Skia.
- Za dwie klepsydry, jeżeli nie napotkamy żadnych niespodzianek, powinniśmy tam być – odparła Eva.
Nie było czasu na dalsze rozważanie sytuacji w jakiej się aktualnie znaleźli. Trzeba było jak najszybciej opuścić miasto i dopiero tam, w zbawczych kniejach otaczającego miasto lasu, radzić co dalej. Jednego byli pewni. Żołnierze zostali wysłani po to, aby ich pojmać lub zabić, a to oznaczało jedno. Dzinn wiedział nie tylko to, że są w mieście, ale doskonale orientował się również gdzie są. Skia podświadomie czuła, że jej walka z Dzinnem, walka o jej świat , o życie jej dzieci właśnie się rozpoczęła.
Eva poprowadziła całą grupę przez nieznane im podwórka, tajne podziemne tunele. Przechodzili przez opuszczone domostwa, przez ciemne, pełne szczurów, piwnice. Przeskakiwali przez płoty, przebiegali przez dachy domów i magazynów. Poruszali się szybko i cicho jak nocne zjawy. Pod ich nogami nie zaskrzypiała stara, spróchniała deska, nie odpadł kawałek zmurszałej cegły lub tynku, nie zadzwoniła starannie ukryta pod opończami broń, pojawiali się na moment, by za chwilę zniknąć w czeluściach kolejnego tunelu.
- Jesteśmy prawie u celu – rzekła Eva, gdy wyszli na pustą ulicę – za tym rogiem jest ulica, która doprowadzi nas do furtki. To jest najbardziej niebezpieczny odcinek trasy. Zachowajcie szczególną czujność.
Lancetoriks i Wizzoteriks wydobyli sztylety, a Skia oraz wilczyce nałożyły cięciwy na łuki. W ręku Evy pojawił się krótki elficki miecz. Ostrożnie, ocierając się prawie o mury mijanych domów skierowali się w stronę zbawczej furtki. Po chwili, za kolejnym rogiem ujrzeli mur miejski, do którego, niczym jaskółcze gniazda, przyklejone były lepianki biedoty. Do celu i do wolności pozostało im sto metrów.
Szli szybko, wciąż oglądając się za siebie i bacznie nasłuchując czy nie zbliża się pogoń.
- Wyjście znajduje się w tej lepiance na wprost nas - szepnęła cicho Eva - już za chwilę będziemy bezpieczni.
Znajdowali się prawie u wyloty ulicy, gdy do ich uszu dotarł przeraźliwy kobiecy głos.
- Wracajcie!!! To jest zasadzka!!!!
Cała grupa jednocześnie odwróciła się w kierunku skąd dochodził głos. Na drugim krańcu ulicy stała Soraya machając do nich rozpaczliwie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna -> Totem Klanu Tygrysa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin